Łaskawa słoneczna Hiszpania
To był pierwszy raz kiedy pojechałam do Hiszpanii. Nie do końca wiedziałam czego się powinnam spodziewać. Jak każdy, miałam jakieś swoje skojarzenia wyniesione z filmów, książek i Internetu. Byłam bardzo ciekawa co z tego okaże się prawdziwe.
Około południa zaskoczyło nas piękne, niespotykane podobno w tym regionie i o tej porze roku, słońce. Po śniadanku ruszyłyśmy na plażę by kontynuować pogawędki w towarzystwie ślicznych okolic. Wcześniejszego wieczora zrobiłyśmy czekoladowe ciasto z truskawkami, do tego kawka w termicznych kubkach. Wyjazd, po początkowym pechu, o którym pisałam we wcześniejszym poście (Klik!), stawał się coraz bardziej udany.
Kiedy szłyśmy na plażę, Weronika wpadła na genialny pomysł, że do tego małego pikniku przyda nam się piwko. Bo przecież w takim miejscu i w takim towarzystwie wszystko wspaniale do siebie pasuje, a do tego zupełnie inaczej (dużo dużo lepiej!) smakuje. I to jest to, co było perfekcyjnym uzupełnieniem naszego popołudnia.
Dla mnie dużym zaskoczeniem był fakt, że o wiele później robi się ciemno. To duży plus bo można dłużej rozkoszować się mile spędzonym czasem, podziwiać piękne skały otaczające plażę i słuchać szumiącego morza.
Wieczorem zrobiłyśmy jeszcze krótki spacer po mieście. Bilbao z jednej strony jest bardzo nowoczesne. Szklane budynki, most nad rzeką mieniący się różnymi kolorami. Mnóstwo miejsc dla dzieci, wyłożonych na ziemi miękkim materiałem, ze zjeżdżalniami, huśtawkami i ławeczkami dla rodziców.
Z drugiej strony jest tu niesamowity klimat. Małe, wąskie uliczki z ukrytymi we wnękach kawiarniami, w których cały czas jest mnóstwo ludzi. Ciężkie, kamienne budynki podpierane kolumnami, sprawiające wrażenie jakby zatrzymał się w nich czas. Wszystko razem tworzy bardzo ciekawą kompozycję i sprawia, że warto zobaczyć i polubić to miasto.
Kolejny dzień rozpoczęłyśmy naprawdę wcześnie wizytą w San Juan de Gaztelugatxe. Jest to miejsce gdzie kręcono serial "Gra o tron". Nie jestem jakąś wielką fanką, obejrzałam chyba ze trzy sezony i odpuściłam, ale miejsce naprawdę zasługuje na ogrom uwagi.
Całe szczęście, że ponownie zaskoczyło nas słońce - chyba pogoda postanowiła zrekompensować mi początkową falę pecha. Przy kiepskiej pogodzie, droga na szczyt stanowiłaby nie lada wyzwanie bo raz, że jest ciągle pod górę, a dwa, że część odcinków to goła ziemia i nawet mimo słońca byłyśmy dość mocno ubłocone. No ale warto. Nawet jak ktoś, tak jak ja, w ogóle nie ma kondycji.
Ledwo żywe (przynajmniej ja), ale zachwycone widokami, dotarłyśmy na szczyt. Tam, siedząc w cieniu murów klasztoru, ponownie urządziłyśmy sobie mały piknik. Wpatrzone w bezkresne, turkusowe morze wsuwałyśmy czekoladowo - truskawkową pyszność popijając gorącą kawką.
Po południu wjechałyśmy jeszcze kolejką na wzgórze żeby zobaczyć panoramę Bilbao. Jakoś zupełnie nie spodziewałam się, że to miasto jest takie duże. Położone nad malowniczo wijącą się rzeką, otoczone górami zachwyca o każdej porze dnia i nocy.
Wieczór zakończyłyśmy pyszną sangrią i tapas na Plaza Nueva. Naprawdę gorąco polecam! Hiszpanie całymi rodzinami spędzają czas wolny w takich miejscach. Bawią się z dziećmi, oglądają mecze, plotkują. Na tego typu placach toczy się ich życie.
Weekend w Hiszpanii mijał zdecydowanie zbyt szybko...
Nadszedł poniedziałek, a więc powoli kończył się mój pobyt. Weronika postanowiła wziąć wolne i towarzyszyć mi w zwiedzaniu Santander przed moim odlotem do Polski. Kolejny dzień z piękną, słoneczną pogodą, aczkolwiek już zaczęło się robić chłodniej. Tak jakby znak, że wracam i już nie musi być ładnie. Naprawdę, wyglądało to tak, że pogoda dopasowuje się do naszego zwiedzania. Tak, żebyśmy zobaczyły jak najwięcej i jak najlepiej wykorzystały ten czas.
Santander jest ślicznym, nadmorskim miasteczkiem z pięknym bulwarem i parkiem nad samym morzem. Wymarzone miejsce do sesji zdjęciowej na tle skał, morza i budynków przyklejonych do nabrzeża. W tej okolicy przyszedł czas na ostatni wspólny, hiszpański piknik. Podczas spokojnego leniuchowania poznałyśmy pewną sympatyczną Polkę, Agnieszkę. Od słowa do słowa znalazłyśmy wiele wspólnych tematów i od tego momentu spacerowałyśmy razem. Dziewczyny odprowadziły mnie na autobus jadący na lotnisko i w momencie gdy wsiadałam do środka zaczęło padać. Serio.
Na lotnisku - co za niespodzianka - 40 minut opóźnienia samolotu. Nawet nie miałam siły i ochoty na nerwy. Spędziłam wspaniały weekend, miałam jak wrócić, więc jakieś opóźnienie nie zepsuje mi nastroju. Nawet kosmiczne pieniądze wydane na taksówkę w Warszawie żebym mogła dostać się na dworzec Polskiego Busa nie były w stanie mnie zirytować. Dopiero informacja, że mój autobus do Gdańska nie przyjedzie o czasie, a 6 godzin później, sprawiła, że bezpowrotnie straciłam swój pozytywny hiszpański humor...
Nie mogłam tyle czekać.
Musiałam być rano w pracy.
Razem z sympatyczną parą z Mławy próbowaliśmy coś wykombinować. Udało nam się znaleźć pociąg, który dojeżdżał do Gdańska pół godziny przed tym jak zaczynam pracę.
Mijając poszczególne stacje cały czas zastanawiałam się czy to już koniec pecha czy może jeszcze tuż przed Gdańskiem czeka mnie jakiś niespodziewany zwrot wydarzeń. Ale chyba już wyczerpałam limit tak samo jak swoje pokłady energii. Na szczęście dzień w pracy minął szybko i mogłam odpoczywać. Ale jak to odpoczywać ? Przecież było wolne, a wróciłam dużo bardziej zmęczona.
Owszem, ale szczęśliwa jak diabli.
Bo uwielbiam takie wypady. Bo pojechałabym jeszcze raz dla tych pikników nad morzem z Weroniką, dla tych przegadanych godzin, dla bryzy od morza, dla nowych doznań i pięknych krajobrazów. Dla nowych doświadczeń i znajomości. Dla dobrych i tych gorszych momentów. Bo one tworzą wspomnienia. Barwne i różnorodne ze względu na to co się dzieje. I tym właśnie są dla mnie podróże. Nie tylko miłym i spokojnym zwiedzaniem i bezproblemowym przemieszczaniem się z miejsca na miejsce, ale także ciągłym zaskoczeniem zarówno pozytywnym jak i negatywnym. Są nagłym zwrotem wydarzeń, próbami charakteru i testami wytrzymałości. Czymś co nie wieje nudą, a cały czas przynosi coś niespotykanego, niemożliwego i wartego zapamiętania. Czymś co sprawia, że każdego kolejnego poranka chcę wstać i zobaczyć co przyniesie ten dzień, czego się nauczę, co zobaczę, kogo poznam.
Co tak naprawdę przeżyję i w jaki sposób odkryję siebie ? :)
Około południa zaskoczyło nas piękne, niespotykane podobno w tym regionie i o tej porze roku, słońce. Po śniadanku ruszyłyśmy na plażę by kontynuować pogawędki w towarzystwie ślicznych okolic. Wcześniejszego wieczora zrobiłyśmy czekoladowe ciasto z truskawkami, do tego kawka w termicznych kubkach. Wyjazd, po początkowym pechu, o którym pisałam we wcześniejszym poście (Klik!), stawał się coraz bardziej udany.
Kiedy szłyśmy na plażę, Weronika wpadła na genialny pomysł, że do tego małego pikniku przyda nam się piwko. Bo przecież w takim miejscu i w takim towarzystwie wszystko wspaniale do siebie pasuje, a do tego zupełnie inaczej (dużo dużo lepiej!) smakuje. I to jest to, co było perfekcyjnym uzupełnieniem naszego popołudnia.
Dla mnie dużym zaskoczeniem był fakt, że o wiele później robi się ciemno. To duży plus bo można dłużej rozkoszować się mile spędzonym czasem, podziwiać piękne skały otaczające plażę i słuchać szumiącego morza.
Wieczorem zrobiłyśmy jeszcze krótki spacer po mieście. Bilbao z jednej strony jest bardzo nowoczesne. Szklane budynki, most nad rzeką mieniący się różnymi kolorami. Mnóstwo miejsc dla dzieci, wyłożonych na ziemi miękkim materiałem, ze zjeżdżalniami, huśtawkami i ławeczkami dla rodziców.
Z drugiej strony jest tu niesamowity klimat. Małe, wąskie uliczki z ukrytymi we wnękach kawiarniami, w których cały czas jest mnóstwo ludzi. Ciężkie, kamienne budynki podpierane kolumnami, sprawiające wrażenie jakby zatrzymał się w nich czas. Wszystko razem tworzy bardzo ciekawą kompozycję i sprawia, że warto zobaczyć i polubić to miasto.
Kolejny dzień rozpoczęłyśmy naprawdę wcześnie wizytą w San Juan de Gaztelugatxe. Jest to miejsce gdzie kręcono serial "Gra o tron". Nie jestem jakąś wielką fanką, obejrzałam chyba ze trzy sezony i odpuściłam, ale miejsce naprawdę zasługuje na ogrom uwagi.
Całe szczęście, że ponownie zaskoczyło nas słońce - chyba pogoda postanowiła zrekompensować mi początkową falę pecha. Przy kiepskiej pogodzie, droga na szczyt stanowiłaby nie lada wyzwanie bo raz, że jest ciągle pod górę, a dwa, że część odcinków to goła ziemia i nawet mimo słońca byłyśmy dość mocno ubłocone. No ale warto. Nawet jak ktoś, tak jak ja, w ogóle nie ma kondycji.
Ledwo żywe (przynajmniej ja), ale zachwycone widokami, dotarłyśmy na szczyt. Tam, siedząc w cieniu murów klasztoru, ponownie urządziłyśmy sobie mały piknik. Wpatrzone w bezkresne, turkusowe morze wsuwałyśmy czekoladowo - truskawkową pyszność popijając gorącą kawką.
Po południu wjechałyśmy jeszcze kolejką na wzgórze żeby zobaczyć panoramę Bilbao. Jakoś zupełnie nie spodziewałam się, że to miasto jest takie duże. Położone nad malowniczo wijącą się rzeką, otoczone górami zachwyca o każdej porze dnia i nocy.
Wieczór zakończyłyśmy pyszną sangrią i tapas na Plaza Nueva. Naprawdę gorąco polecam! Hiszpanie całymi rodzinami spędzają czas wolny w takich miejscach. Bawią się z dziećmi, oglądają mecze, plotkują. Na tego typu placach toczy się ich życie.
Weekend w Hiszpanii mijał zdecydowanie zbyt szybko...
Nadszedł poniedziałek, a więc powoli kończył się mój pobyt. Weronika postanowiła wziąć wolne i towarzyszyć mi w zwiedzaniu Santander przed moim odlotem do Polski. Kolejny dzień z piękną, słoneczną pogodą, aczkolwiek już zaczęło się robić chłodniej. Tak jakby znak, że wracam i już nie musi być ładnie. Naprawdę, wyglądało to tak, że pogoda dopasowuje się do naszego zwiedzania. Tak, żebyśmy zobaczyły jak najwięcej i jak najlepiej wykorzystały ten czas.
Santander jest ślicznym, nadmorskim miasteczkiem z pięknym bulwarem i parkiem nad samym morzem. Wymarzone miejsce do sesji zdjęciowej na tle skał, morza i budynków przyklejonych do nabrzeża. W tej okolicy przyszedł czas na ostatni wspólny, hiszpański piknik. Podczas spokojnego leniuchowania poznałyśmy pewną sympatyczną Polkę, Agnieszkę. Od słowa do słowa znalazłyśmy wiele wspólnych tematów i od tego momentu spacerowałyśmy razem. Dziewczyny odprowadziły mnie na autobus jadący na lotnisko i w momencie gdy wsiadałam do środka zaczęło padać. Serio.
Na lotnisku - co za niespodzianka - 40 minut opóźnienia samolotu. Nawet nie miałam siły i ochoty na nerwy. Spędziłam wspaniały weekend, miałam jak wrócić, więc jakieś opóźnienie nie zepsuje mi nastroju. Nawet kosmiczne pieniądze wydane na taksówkę w Warszawie żebym mogła dostać się na dworzec Polskiego Busa nie były w stanie mnie zirytować. Dopiero informacja, że mój autobus do Gdańska nie przyjedzie o czasie, a 6 godzin później, sprawiła, że bezpowrotnie straciłam swój pozytywny hiszpański humor...
Nie mogłam tyle czekać.
Musiałam być rano w pracy.
Razem z sympatyczną parą z Mławy próbowaliśmy coś wykombinować. Udało nam się znaleźć pociąg, który dojeżdżał do Gdańska pół godziny przed tym jak zaczynam pracę.
Mijając poszczególne stacje cały czas zastanawiałam się czy to już koniec pecha czy może jeszcze tuż przed Gdańskiem czeka mnie jakiś niespodziewany zwrot wydarzeń. Ale chyba już wyczerpałam limit tak samo jak swoje pokłady energii. Na szczęście dzień w pracy minął szybko i mogłam odpoczywać. Ale jak to odpoczywać ? Przecież było wolne, a wróciłam dużo bardziej zmęczona.
Owszem, ale szczęśliwa jak diabli.
Bo uwielbiam takie wypady. Bo pojechałabym jeszcze raz dla tych pikników nad morzem z Weroniką, dla tych przegadanych godzin, dla bryzy od morza, dla nowych doznań i pięknych krajobrazów. Dla nowych doświadczeń i znajomości. Dla dobrych i tych gorszych momentów. Bo one tworzą wspomnienia. Barwne i różnorodne ze względu na to co się dzieje. I tym właśnie są dla mnie podróże. Nie tylko miłym i spokojnym zwiedzaniem i bezproblemowym przemieszczaniem się z miejsca na miejsce, ale także ciągłym zaskoczeniem zarówno pozytywnym jak i negatywnym. Są nagłym zwrotem wydarzeń, próbami charakteru i testami wytrzymałości. Czymś co nie wieje nudą, a cały czas przynosi coś niespotykanego, niemożliwego i wartego zapamiętania. Czymś co sprawia, że każdego kolejnego poranka chcę wstać i zobaczyć co przyniesie ten dzień, czego się nauczę, co zobaczę, kogo poznam.
Co tak naprawdę przeżyję i w jaki sposób odkryję siebie ? :)
Prześlij komentarz