Maskonury i ukryte wodospady
To już przedostatni dzień naszej podróży po Islandii. Ale jest prawie tak samo intensywny jak ten wcześniejszy! Dziś odwiedzamy między innymi najpopularniejszą miejscowość na południu wyspy - Vik i Myrdal, a także słynną czarną plażę. A przede wszystkim... Długo wyczekiwane maskonury!
Rozpoczęliśmy od atrakcji, przy której naprawdę warto się zatrzymać, zwłaszcza, że znajduje się przy głównej drodze. Laufskalavarda jest miejscem, gdzie kiedyś istniała osada Laufskalar. W 894 roku, pierwszy odnotowany wybuch wulkanu Katla, zrównał ją doszczętnie z ziemią. Od tego czasu każdy przyjeżdżający turysta powinien ułożyć co najmniej jeden kamień na drugim aby upamiętnić zniszczone budynki i tym samym przyczynić się do "odbudowania" osady. Takich kopczyków jest już mnóstwo. Mniejsze, większe, jeden na drugim. Aż strach chodzić żeby żadnego nie zniszczyć!
Jedziemy dalej, coraz bardziej zbliżamy się do wspomnianej wcześniej miejscowości. Wcześniej jednak zatrzymujemy się jeszcze na chwilę na dzikiej plaży. Mam taki zwyczaj, że jeśli jestem gdzieś w kraju, w którym znajduje się morze, to zabieram w butelce trochę wody. Trochę to szalone i dziwne, wiem. Ale każda woda, nawet jeśli jest z tego samego morza (jak choćby z krajów nad Morzem Śródziemnym) ma inny zapach i inną barwę. O smaku się nie wypowiadam ;)
Tu nie mogło być inaczej. Jednakże... Był pewien problem. Woda była lodowato zimna, a ja jestem strasznym zmarźlakiem. Najpierw próbowałam przekonać mojego brata Czarka - w końcu miał już trochę doświadczenia w tym temacie. Ale po ostatnim razie miał zdecydowanie dość. W końcu Adrian postanowił się poświęcić i zdobyć mi tę wodę :) :) :) Kochany, co tu dużo mówić.
Do Vik i Myrdal, miejscowości położonej najniżej na wyspie, przyjechaliśmy dosłownie na chwilę. Zobaczyliśmy kościół górujący nad całym miastem i wyróżniający się charakterystycznym, czerwonym dachem. Przyjrzeliśmy się słupom Reynisdrangar, legendarnym skamieniałym trolom wyrastającym z fal morza. Z okolic miasta bardzo dobrze je widać. I pojechaliśmy dalej. W kierunku Reynisfjara Beach.
Reynisfjara Beach to jedna z najsłynniejszych plaż Islandii. Ze względu na kolor piasku, nazywana jest czarną perłą wyspy. Druga sprawa, tym razem mniej pozytywna, jest tu bardzo niebezpiecznie. Mnóstwo ludzi ginie porwanych przez fale w związku z czym jest kategoryczny zakaz kąpieli. Zresztą nie mam pojęcia jak można się tu kąpać i odczuwać z tego przyjemność bo chyba w tym miejscu skumulował się cały wiatr, którego nie doświadczyliśmy przez nasz tygodniowy pobyt! Nic by mnie nie skłoniło do kąpania. Plaża sama w sobie jest piękna, wielka, ale przede wszystkim zatłoczona. Mnóstwo ludzi, mnóstwo wycieczek. Ciężko spokojnie przejść czy zrobić zdjęcie. Ale mimo wszystko zachwyca. Nas ujęła przepięknymi, wysokimi, bazaltowymi słupami i widowiskową grotą Hálsanefshellir.
Kolejny punkt naszej wycieczki to Dyrhólaey niewielki półwysep, który aż do początków XX wieku stanowił najdalej wysunięty na południe punkt Islandii. Najbardziej charakterystyczną cechą tego miejsca jest wytworzony przez erozję otwór tworzący łuk, pod którym może spokojnie przepłynąć łódź, a nawet przelecieć samolot. Dla nas to miejsce było atrakcyjne jeszcze z jednego powodu. Udało nam się zobaczyć maskonury! Te urocze ptaki są generalnie dość rzadkie, ale na Islandii, czy sąsiadujących z nią Wyspach Owczych, stosunkowo łatwo je spotkać. Zwłaszcza w takim miejscu jak to :)
Następna atrakcja na naszej liście wymagała od nas większego wysiłku. Aby ją zobaczyć musieliśmy przejść około 4 km po płaskiej, ale pełnej kamieni, drodze. Jednak warto! Wrak samolotu Douglas Super DC-3 robi wrażenie. Skąd w ogóle tam się wziął? Otóż w 1973 roku amerykański samolot musiał awaryjnie lądować na plaży Solheimasandur. Załoga przeżyła lądowanie, ale wrak został porzucony tak jak wylądował i od tego momentu tłumy ludzi przychodzą żeby go zobaczyć. Tak jak i my :)
Szaro biały wrak leżący pośrodku niczego, na czarnym piasku, gdzieś daleko słychać fale morza... Niektórych części już nie ma, kable wiszą, część rzeczy sterczy dając trochę złowieszcze wrażenie. Jest fantastyczny!
Tu nie mogło być inaczej. Jednakże... Był pewien problem. Woda była lodowato zimna, a ja jestem strasznym zmarźlakiem. Najpierw próbowałam przekonać mojego brata Czarka - w końcu miał już trochę doświadczenia w tym temacie. Ale po ostatnim razie miał zdecydowanie dość. W końcu Adrian postanowił się poświęcić i zdobyć mi tę wodę :) :) :) Kochany, co tu dużo mówić.
Do Vik i Myrdal, miejscowości położonej najniżej na wyspie, przyjechaliśmy dosłownie na chwilę. Zobaczyliśmy kościół górujący nad całym miastem i wyróżniający się charakterystycznym, czerwonym dachem. Przyjrzeliśmy się słupom Reynisdrangar, legendarnym skamieniałym trolom wyrastającym z fal morza. Z okolic miasta bardzo dobrze je widać. I pojechaliśmy dalej. W kierunku Reynisfjara Beach.
Reynisfjara Beach to jedna z najsłynniejszych plaż Islandii. Ze względu na kolor piasku, nazywana jest czarną perłą wyspy. Druga sprawa, tym razem mniej pozytywna, jest tu bardzo niebezpiecznie. Mnóstwo ludzi ginie porwanych przez fale w związku z czym jest kategoryczny zakaz kąpieli. Zresztą nie mam pojęcia jak można się tu kąpać i odczuwać z tego przyjemność bo chyba w tym miejscu skumulował się cały wiatr, którego nie doświadczyliśmy przez nasz tygodniowy pobyt! Nic by mnie nie skłoniło do kąpania. Plaża sama w sobie jest piękna, wielka, ale przede wszystkim zatłoczona. Mnóstwo ludzi, mnóstwo wycieczek. Ciężko spokojnie przejść czy zrobić zdjęcie. Ale mimo wszystko zachwyca. Nas ujęła przepięknymi, wysokimi, bazaltowymi słupami i widowiskową grotą Hálsanefshellir.
Kolejny punkt naszej wycieczki to Dyrhólaey niewielki półwysep, który aż do początków XX wieku stanowił najdalej wysunięty na południe punkt Islandii. Najbardziej charakterystyczną cechą tego miejsca jest wytworzony przez erozję otwór tworzący łuk, pod którym może spokojnie przepłynąć łódź, a nawet przelecieć samolot. Dla nas to miejsce było atrakcyjne jeszcze z jednego powodu. Udało nam się zobaczyć maskonury! Te urocze ptaki są generalnie dość rzadkie, ale na Islandii, czy sąsiadujących z nią Wyspach Owczych, stosunkowo łatwo je spotkać. Zwłaszcza w takim miejscu jak to :)
Następna atrakcja na naszej liście wymagała od nas większego wysiłku. Aby ją zobaczyć musieliśmy przejść około 4 km po płaskiej, ale pełnej kamieni, drodze. Jednak warto! Wrak samolotu Douglas Super DC-3 robi wrażenie. Skąd w ogóle tam się wziął? Otóż w 1973 roku amerykański samolot musiał awaryjnie lądować na plaży Solheimasandur. Załoga przeżyła lądowanie, ale wrak został porzucony tak jak wylądował i od tego momentu tłumy ludzi przychodzą żeby go zobaczyć. Tak jak i my :)
Szaro biały wrak leżący pośrodku niczego, na czarnym piasku, gdzieś daleko słychać fale morza... Niektórych części już nie ma, kable wiszą, część rzeczy sterczy dając trochę złowieszcze wrażenie. Jest fantastyczny!
Powoli robi się późno i zbliżamy się do ostatnich atrakcji z naszej listy na dziś. Przed nami wodospad Skógafoss, chyba najsłynniejszy na południu. Jednak zanim do niego podejdziemy mamy w planach coś jeszcze. Dosłownie kilkaset metrów obok znajduje się jeden z piękniejszych wodospadów jakie widzieliśmy podczas naszego pobytu. Nazywa się Kvernufoss i nie ma go na mapach Google. Jak do niego trafić? Udało mi się znaleźć w Internecie współrzędne (63°31'44"N, 19°28'53W) i na ich podstawie szliśmy przez pole, wśród owiec i łubinu, pod górę by w pewnym momencie zostać wmurowanym w ziemię. Wodospad jest oszałamiający. Przede wszystkim otoczenie jest zachwycające. Jest położony w pewnego rodzaju grocie, woda spada z około 30 metrów, a dookoła mnóstwo soczyście zielonej trawy. Widok jak z bajki. W dodatku tylko dla nas. Poza nami nie ma tutaj nikogo i jest to tylko dodatkowy plus tego miejsca! Możemy robić setki zdjęć i nikt nam nie wchodzi w kadr. A co najlepsze, za wodospad można wejść :) Piękne, wspaniałe miejsce!
Jeśli chodzi o wcześniej wspomniany Skógafoss... Jest piękny, to trzeba mu przyznać. Ale ilość turystów skutecznie odstrasza i zniechęca. Zwłaszcza, że dosłownie chwilę wcześniej byliśmy przy pięknym wodospadzie całkowicie sami. A tu musimy zmierzyć się z autokarami pełnymi ludzi... Nie podoba nam się. Mimo że wodospad naprawdę jest niesamowity. To właśnie jest minus popularnych atrakcji turystycznych. Są piękne więc przyciągają tłumy ludzi. A wystarczy odejść trochę na bok, poszperać w Internecie i możemy trafić na prawdziwe perełki będące tylko dla nas. Islandia jest wypełniona po brzegi takimi miejscami. I to jest jej największa i najcudowniejsza zaleta!
Przed nami ostatnie dwa wodospady. Położone obok siebie, a jeden z nich, Seljalandsfoss, widoczny jest już z daleka. Jednak nie on robi na nas największe wrażenie, choć niezaprzeczalnie jest piękny. W oddali widzimy drugi, ukryty za skałami więc nawet się nie zatrzymujemy na parkingu (swoją drogą to chyba najdroższy parking świata, 700 koron!) tylko jedziemy dalej i po chwili stajemy na polu namiotowym - za darmo.
Za skałami kryje się kolejny cud natury, wodospad Gljufrafoss. Dojście do niego nie jest łatwe, trzeba przejść po kamieniach przez strumień, przyklejając się do ściany. Ale warto. I to bardzo! Ukryty w kominie skalnym zachwyca, przynajmniej nas, o wiele bardziej niż jego sąsiad. Turyści często go pomijają bo z drogi wygląda bardzo niepozornie. Z jednej strony szkoda, bo jest wspaniały, a z drugiej strony mamy do czynienia z taką samą sytuacją jak chwilę wcześniej. Jest mało ludzi więc jest o wiele piękniej :)
A co najlepsze, między wodospadami jest ścieżka więc możemy bez opłaty za parking, bez problemu zobaczyć obydwa :)
Na tym kończy się nasz przedostatni dzień. Jedziemy w stronę Reykjawiku, szukamy noclegu. Deszcz powoli zaczyna padać. Ponoć w stolicy cały czas leje. Jesteśmy coraz bliżej i coraz mocniej odczuwamy koniec naszej przygody...
Zachęciłaś mnie do wycieczki na Islandię. Piękne widoki i mnóstwo atrakcji. Już nie mogę sie doczekać kiedy tam pojadę
OdpowiedzUsuńPięknie jest, naprawdę :) Z całego serca polecam!
UsuńCzytam własnie islandzki kryminał, dlatego wielkim zainteresowaniem przeczytałam Twój wpis. Jestem zachwycona, wodospady są niesamowite. Powiedziałabym nawet, że są piekniejsze niż te, ktore widzialam na Karaibach. Dziękuję Ci za wspaniałą wycieczkę, pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa :) A jaki islandzki kryminał ? Chętnie przeczytam.
UsuńBajka! Mój plan wyjazdu na Islandię w tym roku nie wypalił i nie wiem, kiedy teraz wypali, gdyż ruszył mój drugi projekt: www.WiejskieInspiracje.pl
OdpowiedzUsuńNiezmiennie jednak Islandia jest na mojej liście i na pewno tam się wybiorę. Maskonurów gratuluję!
Trzymam kciuki żeby niebawem się udało zobaczyć tę wyspę :) I maskonury oczywiście :)
UsuńZawsze marzyla mi się Islandia - taka surowa i nieprzystępna, a jednocześnie pociągająca. Może kiedyś to marzenie zrealizuję :)
OdpowiedzUsuńKoniecznie! Jest tak cudownie, że warto samemu to zobaczyć :)!
UsuńTez walsnie wrocilam z Islandii i widze ze bylismy w tych samych miejscach :) Ech pieknie tam jest!
OdpowiedzUsuńWidziałam relację! To prawda, jest bardzo pięknie! :)
UsuńJa dziecko zawsze marzyłam, aby znaleźć się po drugie stronie wodospadu:)))
OdpowiedzUsuńPiękna fotorelacja:)
Dzięki :) Ja też! A tam, na Islandii jest to jak najbardziej możliwe :)
UsuńJakie cudne i urocze są te ptaki! Jak byłam na islandii to wybrałam się na rejs, ale widziałam je tylko z daleka...
OdpowiedzUsuńSą piękne. I jak mają pełne dzióbki to tak uroczo wygląda jak im zwisa :D Tylko strasznie szybkie są. Ciężko uchwycić ;)
UsuńZazdroszczę mega wyprawy! Muszę tam zawitać! A zdjęcia absolutnie genialne! =)
OdpowiedzUsuńDziękuję i polecam! Jest naprawdę cudownie :)
UsuńCudowne miejsce! Naprawdę zazdroszczę tych podróży!
OdpowiedzUsuńOj cudowne ;) Jedne z ładniejszych w jakim byłam.
Usuń